Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/46

Ta strona została przepisana.
— 38 —

ciu cudzem, powstającem bez naszej inicjatywy i bez naszego udziału?
— Właśnie chodzi o inną inicjatywę.
Nadął się profesor od mocnego namysłu i błędnym wzrokiem krótkowidza szukając oczu Czemskiego, zawołał, o ile mógł przymilnie:
— A jakby to było, gdybyście zaproponowali miejsce w Niespusze na postawienie domu naszego typu? — — Wszak nosicie się z myślą oddania waszej ziemi na użytek ludu?
— To jest pomysł! — zawołał Stefan, i oczy mu zapłonęły szczerym zapałem.
— Więc widzicie...
Ale do pokoju wtargnęła Agatka, hoża dziewczyna, z miejska przyodziana, i bez ceremonji zapytała głosem, który ujawniał jej niepoślednie stanowisko w domu:
— A proszę pana, na ile osób ma być obiad, bo już czas o tem pomyśleć?
— Pan profesor zje z nami obiad — odpowiedział Czemski.
Profesor powstał od stołu, zawadził guzikiem o brzeg talerza, ledwie go nie stłukł i, wyciągając rękę w kierunku do młodego głosu gospodyni, rzeki:
— Bardzo mi miło poznać; jestem Owocny — —
Agatka zapytała wzrokiem Stefana i, zachęcona jego skinieniem, podbiegła i podała profesorowi rękę.
— Mój minister spraw wewnętrznych — przedstawił Stefan.
— Powabne sprawy — odpowiedział profesor, opatrując zbliska pełne i zgrabne kształty dziewczyny.