Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/102

Ta strona została przepisana.
—   96   —

Pan Apolinary proponował unieważnić partyę ze względu na niepożądany wynik:
— Cóż to? panią ogrywać będziemy? To nie po kawalersku.
Ale Ryszard zaprotestował:
— Nie, przepraszam. Płacić — to rzecz święta.
I wyliczył Apolinaremu pieniądze za siebie i za kuzynkę.
— Schowam na pamiątkę — rzekł pan Budzisz, coraz rzewniejszem okiem spoglądając na piękną Melę.
Nie było jeszcze późno — gawęda szła w najlepsze. Delegat przypomniał sobie około północy swe powołanie i zaczął jakąś ułamkową perorę o solidarności.
— Daj pokój działaczu niezmordowany — przerwał mu Ryszard. — Całe jutro mamy przed sobą. Teraz lepiej rozgrajmy się o te konie. To ci bardziej potrzebne, niż statuty Stowarzyszenia, słowo honoru.
— Tee, możemy zagrać i o konie — nie upierał się podochocony delegat.
— Dobrze. Więc ja dam bank, ty sobie siądź z Melą na prawem »tableau«, a Śniegotajski na lewem. Mela ci szczęście przyniesie.
— Doskonale. Chociaż to mówią: szczęście w kartach...
Apolinary zawstydził się niepomału, że ledwo się nie wyrwał z tem, co w przystępie niepoha-