Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/115

Ta strona została przepisana.
—   109   —

albo się roztapia w różowych promieniach wschodzącej jutrzni.
— Za parę miesięcy będziemy mieli szkołę idealną.
— Skądże ta pewność?
— To musi do czasu pozostać tajemnicą.
Pan Wapowski dawał po sobie pozory powątpiewania. Ale nie będąc stowarzyszony, nie nalegał. Zaś pan Apolinary szukał w podróżnych swych zapasach dalszych argumentów dla pozyskania nowego członka.
— Ale gdybyś pan zechciał działać na lud, zająć się oświatą ludową...
Wapowski wyprostował się i spojrzał nieco z góry na delegata:
— O, panie! tego mnie uczyć nie trzeba. Z ludem swoim znam się dobrze, a moja żona i córki trudnią się oddawna uczeniem dzieci wiejskich. W tej materyi mógłbym nawet udzielić niektórych... doświadczeń. Gdybym zresztą potrzebował w tej mierze czyjej pomocy, mam parę związków specyalnych, niezależnych od Stowarzyszenia. Do jednego takiego należę.
Gospodarz powstał, zapraszając do przechadzki. Pan Apolinary wziął czapkę ze stołu i bez ożywienia podążył do parku.
— Ten wszystko sam wie — myślał — a twardy, ani się z nim dogadać. Ha, trudno — dwóch