Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/14

Ta strona została przepisana.
—   8   —

chownił, przyczem pan Apolinary nie omieszkał zauważyć »in petto:«
— Widzi mi się, że Mason?...
Drugi odpowiedział odważnie:
— Nie piję.
— Nie może być — pomyślał znowu pan Apolinary, a w duszy jego zaczęła kiełkować nieufność do gości.
Kotulski przystąpił odrazu do rzeczy, albowiem wiele, bardzo wiele miał jeszcze do czynienia, prawie tyle, ile już uczynił. Stał pozornie w połowie drogi żywota swego, ku dobru ogólnemu wysilonego, w połowie jakiegoś obywatelskiego rozpędu, wymagającego objaśnień. Czy wytrwa? — niewiadomo. Budziła takie wątpliwości twarz jego napiętnowana rozrzewniającem utrudzeniem, niby z krzyża zdjęta. Ale obawy o przyszłość uspokajała pełna obietnic powierzchowność «szanownego kolegi i współdziałacza«, pana Hyca, który potężnie zaciśniętą pięścią uginał blaszany stół na werendzie, a wzrokiem autentycznie orlim przeszywał jednocześnie spoconego gospodarza.
Pan Apolinary usłyszał najprzód, że wkrótce, w najbliższej przyszłości, otworzy się pole działania dla wielu wybitnych obywateli kraju, a także dla niego samego, Apolinarego.
— Słyniesz pan jako człowiek dobrej woli i użyteczny — mówił Kotulski — kraj ma oczy na pana zwrócone, powołuje go do usług...