Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/153

Ta strona została przepisana.
—   147   —

formę czarnego pancerza, pomarszczył się i sposępniał.
Daremnie zapukał do drzwi kilku znajomych z komitetu. Jeździli gdzieś po świecie, pozostawiwszy w mieście, zamiast adresów, tylko tęsknotę po sobie.
Ale Gwiazdowski? Ten jest na pewno. Stało w porannej gazecie, że Gwiazdowski błogosławił wczoraj pewnego młodzieńca, wybierającego się na studya historyczne z epoki Wazów do Sztokholmu. Jutro zaś inaugurować będzie nowo otworzoną szkołę kroju dla ubogich panien.
— Biskup, czy co? — pomyślał Apolinary. — Ale jest przynajmniej. Pójdę do niego.
I siadłszy do dorożki pojechał do mieszkania, przypominającego świeże jeszcze wzruszenia wielkiej akcyi podjętej na wypadek europejskiego kongresu.
— Jest pan w domu?
— Jest, ale bardzo zajęty. W tych godzinach nie przyjmuje — odpowiedział służący.
— Poczekaj, mój bracie.
Pan Apolinary wyjął z kieszeni bilet wizytowy i dopisał ołówkiem:

»Apolinary Budzisz
delegat powiatu *** — w sprawie kongresu«.

— Masz tu bilet i pół rubelka. Może mnie pan przyjmie.