Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/169

Ta strona została przepisana.




DZIEŃ ÓSMY.

Nie jest to już dzień twórczy, ale dzień pokuty i poprawy. Oglądamy pana Apolinarego w miesiąc później, znowu w Warszawie, znowu w hotelu Saskim. Quantum mutatus ab illo! Człowiek złamany, zmniejszony do połowy, w szlafroku, z nogami owiniętemi pledem, siedzi w miękkim fotelu, otoczony opieką żony i lekarzy. Siedzi i mówi rzeczy doniosłe.
Żeby jednak zrozumieć obecny stan zdrowia i umysłu pana Apolinarego, musimy poszukać źródła w uprzednich wypadkach na wsi.
Cisza i spokój wiejski, w które zapadł zniechęcony delegat, nie zdołały wpłynąć na polepszenie jego zdrowia. Dolegało mu coś w żołądku, i coś w boku, i coś w głowie — jak to zwykle psuje się naraz wszystko w skołatanej machinie. Bierne już teraz zajęcia polityczne, czytanie gazet, oczekiwanie wypadków — nie przestały być treścią istnienia i wyłącznym pokarmem duchowym