Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/175

Ta strona została przepisana.
—   169   —

Nie wszyscy mu wierzyli. Jednak zyskał sobie pewien rozgłos, jako mąż polityczny interesujący. Zbieracze i roznosiciele nowin zauważyli go.
— Chodź pan na flaki do hotelu Saskiego — mówił jeden — a po śniadaniu możemy zajść do tego biednego Budzisza. Siedzi tam na kuracyi i opowiada ciekawe rzeczy.
— Jakie my mamy we krwi tradycye parlamentarne! — mówił drugi. — Szlachcic rolnik, porzuciwszy pług, bierze się do polityki i jest odrazu, nie powiem no... ministrem, ale bystrym i wymownym publicystą. Zobaczcie Apolinarego Budzisza: siedzi w hotelu Saskim i mówi rzeczy doniosłe.
Pismo jedno brukowe dało wzmiankę następującą: »(?) Bawi w naszem mieście pan A. B., znany szerokim kołom naszych rolników i publicystów. Po przebyciu ciężkiej choroby działacz wstępuje w okres rekonwalescencyi. Pozbawiony do czasu aktywnej partycypacyi w sprawach krajowych, pan B. przyciąga licznych słuchaczów do ubikacyi hotelowych przez siebie zajmowanych urokiem swego tonu fronderskiego. Zdarzyło się nam samym skorzystać z takiej biesiady, posiadającej niewątpliwie swą doniosłość rewelacyjną. Każde przytem zapoczątkowanie dyalektyki parlamentarnej musimy witać poklaskiem wobec aktualnego zapotrzebowania tej sztuki w najbliższej przyszłości. Szczęść Boże nowym posiewom!«