Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/40

Ta strona została przepisana.




DZIEŃ DRUGI.

Nie zdążył pan Apolinary oswoić się ze swym nowym charakterem reprezentacyjnym, nie zdążył jeszcze porozmawiać z panem Janem Rokszyckim (którego, jak na złość, znów jakaś sprawa robotników fabrycznych pognała aż za granicę), gdy kraj powołał uprawnionego przez wybory przedstawiciela do Warszawy. Natychmiast! na drugi dzień po odebraniu wezwania obecność pana Budzisza w Warszawie na kawie (politycznej) u pana Gwiazdowskiego okazała się niezbędną. Tajemnica i solidarność!
— Niema rady — kraj woła. A no, poco czekać? Nadeszła pora rozwinięcia skrzydeł.
Nowy działacz przeciągnął ramiona, oczywiście nieupierzone, ale mimowolnie przy tym wykrzykniku nasuwające myśl o rozmiarach i kunsztownej budowie skrzydeł, które należałoby zastosować do tych ramion na wypadek, gdyby pan Apolinary istotnie gotował się do wzlotu.