Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/92

Ta strona została przepisana.
—   86   —

moje, każ dawać kolącyę ze wszystkiemi przystawkami. Grand wystompé na przyjazd naszego delegata — starka Nr 1 — burgund od księcia Kocia wygrany o zakład. Ananasa każ podać.
— Masz ananasy w domu?
— Dlaczego nie miałbym ananasów? Do miasta pięć wiorst. Śniegotko, bądź łaskaw dać stosowne rozkazy, bo mnie ani oderwać od naszego luminarza.
— Jakiego tam luminarza — odparł skromnie Apolinary — sługa sług narodowych... A skądże to już wiesz o mojej funkcyi?
— Jabym czego nie wiedział! Stugębna sława trąbi o twojej działalności, a jabym nie wiedział? Zastanów się człowiecze, aczkolwiek delegacie!
— To może już należysz? podpisałeś?
— Co to, to nie.
— A dlaczego?
— Zwietrzyłem tam jedną jarzynę, której nie znoszę.
— Co znowu? jaką jarzynę?
— Karotkę... no, nie rozumiesz? — składkę pieniężną.
— A, mój Rysiu, przyznam ci się — rzekł gorąco pan Apolinary — że gdy kto ma na ananasy, to może znaleźć grosz i na cele publiczne.
— Ananasy — to podtrzymywanie handlu krajowego. A składka — to podtrzymywanie jaśnie wielmożności komitetu.