Strona:Józef Weyssenhoff - Za błękitami.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.
110
JÓZEF WEYSSENHOFF

z córką miała wyjeżdżać znów do krewnych na wieś, nie posiadała bowiem własnej siedziby wiejskiej. Pamiętając lepsze czasy za życia rodziców i męża, pani Marliczowa nazywała »u nas« Podole, gdzie było kilka majątków w posiadaniu Marliczów.
Okszyc dowiedział się, że panie będą we wrześniu w Warszawie i pozostaną tam dłużej. Zapytał, czy pozwolą się odwiedzić zaraz po przyjeździe i wymyślił nawet powód do zamiany listów z matką. Pani Marliczowa, zupełnie ujęta przez dystynkcyę i dobroć pana Stanisława, widząc w nim przytem »dobrą partyę« dla Halki, przyjmowała chętnie jego uprzejmości wstępne, i Okszyc uczuł, bez wyraźnych porozumień, że zjednał