Strona:Józef Weyssenhoff - Za błękitami.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.
141
ZA BŁĘKITAMI

pod słońce. Ledwo gdzieniegdzie czerniało wnętrze jodły obwisłej, albo odziemek grubego drzewa. Oddalenia stały się nieobliczalne w tej rozlanej i piętrzącej się bieli o jasno-błękitnych cieniach, i park był zmieniony do niepoznania, zaczarowany w jakąś wizyę polarną, pełen czystej powagi i śmiertelnej świetności.
Pan Stanisław chodził od okna do okna, bał się bowiem wyjść i odetchnąć świeżym zapachem pierwszego śniegu. Nigdy nie czuł się tak bojaźliwym fizycznie, jak tej jesieni.
Tego dnia otrzymał telegram od Frania z oznajmieniem o zaręczynach jego z Marliczówną.
Okszyc ucieszył się. Już był pożegnał swoje pragnienia, uwa-