Strona:Józef Weyssenhoff - Za błękitami.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
156
JÓZEF WEYSSENHOFF

złożony z samych słów miłosnych, śpiewa jak chór skowronków rano, nad polem. Odmłodniałem, wyzdrowiałem, Ukochana! Patrz, jak łatwo wchodzę na schody i pochyłości, jak nic mnie nie męczy, nie przestrasza! Ująwszy się w pół, możemy wzlecieć na ten wyższy taras, nie dotykając ziemi stopami. — O, tak! — Patrz, już tu jesteśmy, już tam. — Jaka to rozkosz wzajemne kochanie! Dlaczego nie wcześniej, dlaczego pierwej Cię nie znałem, moja Jedyna? — Tyś wiedziała przecie, że nikogo, oprócz Ciebie, kochać nie mogłem. I Bóg to wiedział.
Wszyscy ci ludzie, którzy nas mijają, idą parami, mężczyzna z kobietą, i pochyleni ku sobie, szepczą, a z ich dobrych uśmie-