Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.
152
JÓZEF WEYSSENHOFF

opromienienie mojego życia choćby smutnym blaskiem...
Opanował mnie dziecinny optymizm; bo też jechałem do Celiny po miesiącu rozłączenia i dzień był bardzo piękny, pierwszy dzień wiosny.
Pociąg przyjeżdża na stacyę o 11-tej rano. Wysiadłszy z wagonu, musiałem szukać sposobu dojechania do Prądników, bom o swoim przyjeździe nie uprzedził i koni dla mnie nie przysłano. Jakiś stary chłop podjął się mnie zawieść parokonnym wózkiem, naładowanym słomą. Podwoda była lekka, ale po niezupełnie jeszcze wyschłej drodze, toczyła się wolno, bo konie korzystały z każdego kawałka rozmiękłej drogi, aby przejść do stępa. Obli-