Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

tłem, napowietrzne istoty rozwijały niezliczoną piękność kształtów i barw niepodobnych do wyobrażenia.
Człowiek zwyczajny, który nigdy nie widział synów Eteru, nie wystawi sobie anioła w innej, jak ludzkiej postaci; niedołężna jego fantazya odbija mu tylko to, co gruby, dotykalny świat wystawia; ale niebieskie, wyższe piękności są dla niego niepojęte; rozkosz ich widzenia znaną jest tylko wcielonym.
W uniesieniu mędrca cały wewnętrzny świat przedstawił się oczom jego. W głębi dolin zielonych oglądał lekkie tańce ulotnych duchów; we wnętrznościach gór zobaczył istoty oddychające zatrutem powietrzem wulkanów, które uciekają przed jasnością nieba. Na każdym listku w niezliczonych lasach, w każdej kropli niezmierzonych oceanów ujrzał osobny świat bogato zamieszkany.
Daleko, w nieskończonej odległości błękitnego nieba, widział, jak mglisty chaos zamieniał się w kometę, a kometa opuszczająca środkowy ogień сżywczy, rozpoczynała swój dzień dziesięciotysiącoletni. I wszędzie widział tchnienie Twórcy rozpościerające życie.
Rozproszeni po całej ziemi, niewielcy liczbą, lecz potężni duchem spółtowarzysze jego, wyznawcy wielkiego bractwa, pracowali samotnie. Wśród ruin Rzymu, między katakumbami Memfis, w pośrodku kupieckich Niemiec,