Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

nie mogło wystarczyć na opędzenie kosztów doświadczeń.
Im dalej w wiek, tem utrzymanie życia i zaspokojenie nieodbitych potrzeb stawało się trudniejszem. Oddawna już starzec nie pytał się, i nie mógłby odgadnąć, skąd Jan, opatrujący wydatki, dostarcza znacznych sum na zakupywanie materyałów do doświadczeń. Ani razu nie przyszło przez myśl Sędziwojowi zapytać się swojego sługi i powiernika, z jakiego źródła pochodzi złoto, którem karmił pracownię.
Jan dosyć często, w czasie niedostatku, udawał się do Krakowa i powracał z pieniędzmi. Sędziwój nie dziękował mu, ale wzrok posępny na widok wszechwładnego metalu zaiskrzał się, zmarszczone czoło na chwilę się rozjaśniało, a sługa, tyle lat patrzący w twarz swego pana, jak w opiekuńczą gwiazdę, bez słów każde jego wzruszenie, każdą chęć rozumiał, i to więcej od wszystkiego zachęcało go do podwajania tajemnych starań.
Jan wierzył, iż pan jego kiedyś posiadał tajemnicę robienia złota, i że wypadkiem jakimś niezbadanym zagubił sekret; teraz z każdym dniem rozumiał, przysiągłby na to, iż go na nowo odkryje.
Raz powrócił z podróży do Krakowa, później, dłużej, niż zwykle, się bawiąc i smutny, nie witał zwykłym uśmiechem swego pana; nie złożył na stole ani kupionych materyałów,