Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Kamerdyner zmieszał się, stanął jak wryty i zbladł.
— Wszak pytam cię, kochanie, dlaczego wino nieogrzane? — ciągnął spokojnie Arkadyusz Pawłowicz, nie spuszczając z niego wzroku.
Nieszczęsny kamerdyner kręcił serwetą i nie odpowiadał.
— Pardon, mon cher — rzekł uprzejmy gospodarz do mnie i znów zwrócił się do kamerdynera.
— No, idź — dodał po krótkiem milczeniu i zadzwonił.
Wszedł człowiek gruby, czarnowłosy, z nizkiem czołem i podpuchłemi oczami.
— Zrobić tam porządek z Fedorem — rzekł Arkadyusz Pawłowicz półgłosem, spokojnie.
— Słucham — odpowiedział gruby i wyszedł.
— Voilà, mon cher, les désagréments de la campagne — zauważył wesoło Arkadyusz Pawłowicz. — Dokądże to? Zostań pan jeszcze, posiedź trochę.
— Nie — odpowiedziałem — już czas.
— Na polowanie. Och! ci myśliwi! Dokądże pan teraz jedziesz?
— Czterdzieści wiorst ztąd, do Riabowa.
— Do Riabowa? W takim razie i ja pojadę z panem. Jest to tylko pięć wiorst od mojej Szypiłówki, a w Szypiłówce nie byłem już dość dawno, nie miałem czasu. Wybornie się składa: pan zapoluje, a wieczorem do mnie. Zjemy razem kolacyę, weźmiemy z sobą kucharza i przenocujesz pan u mnie. Prześlicznie, prześlicznie — dodał — nie czekając na moją odpowiedź. — C’est arrangé. Hej! jest tam