Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

rynna, chłodny strumień dostawał się pod halsztuk i ściekał po plecach.
— A, to już ostatnia rzecz — mówił Jermołaj — nie, tak nie można... nie można dziś polować, psom „czucie“ zalewa, broń zamaka.
— Cóż robić? — zapytałem.
— A cóż, pojedziem do Aleksiejówki; może pan nie wie — rzekł — jest taki mały futorek, należy do pańskiej matki, ztąd ośm wiorst, tam przenocujemy, a jutro...
— Powrócimy tutaj?
— Nie, nie tutaj, za Aleksiejówką znam ja miejsca doskonałe na cietrzewie.
Nie dopytywałem mojego wiernego towarzysza, dlaczego nie zaprowadził mnie odrazu do tych miejsc lepszych i tegoż samego dnia dostaliśmy się do futoru mej matki, którego istnienia, wyznam szczerze, nie domyślałem się nawet. Znalazł się tam domek, bardzo stary, ale niezamieszkały i czysty, w nim przepędziłem noc spokojnie.
Następnego dnia obudziłem się bardzo rano, słońce tylko co weszło, na niebie nie było ani jednej chmurki, wszystko dokoła błyszczało silnym podwójnym blaskiem: blaskiem porannych promieni i wczorajszej ulewy. Kiedy zaprzęgano do bryczki, wszedłem do niewielkiego ogródka, niegdyś owocowego, teraz zdziczałego zupełnie, który ze wszech stron otaczał domek zwartą, gęstą zielenią. Ach! jakże mi było dobrze na wolnem powietrzu, pod jasnem niebem, gdzie się trzepotały skowronki, sypiąc drobne perełki dźwięcznych nut. Na swych skrzydełkach unosiły one zapewne krople rosy i dlatego ich piosnki wyda-