Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie — ja tak oto... leżę i nie myślę, czuję, że żyję, że oddycham, patrzę, słucham.
Pszczoły w pasiece brzęczą, gołąb na dachu siądzie i grucha, kokosz z kurczętami przyjdzie szukać okruszyn; czasem wpadnie tu wróbel, albo motyl, to wszystko bardzo miłe. W pozaprzeszłym roku nawet jaskółki, tam w kącie, zrobiły sobie gniazdo: jakie to było zajmujące. Jedna przypadnie do gniazda, nakarmi pisklęta i już jej niema. W tej chwili druga przylatuje na zmianę... czasem nie wleci do środka, tylko koło otwartych drzwi się mignie, a pisklęta zaraz piszczą, dzioby otwierają. Spodziewałam się tych jaskółek na drugi rok, ale podobno jakiś myśliwy zastrzelił je z fuzyi. Ach! jacyście wy niedobrzy, panowie myśliwi!
— Ja do jaskółek nie strzelam — rzekłem.
— A jednego razu — zaczęła znów chora — jakie to było śmieszne! Zając wpadł tutaj! Wprost do tej chruścianki. — Psy za nim goniły, czy co, i wpadł tu wprost drzwiami. Usiadł bliziutko i siedział dość długo, a ciągle nosem kręcił i wąsami ruszał, jak prawdziwy oficer. I na mnie patrzył. Rozumiał widać, żem ja dla niego nie straszna. Nareszcie wstał, kic, kic, przyskoczył do drzwi, przysiadł, obejrzał się na progu — i uciekł. Taki śmieszny!
Spojrzała na mnie, jakby chcąc zapytać: czy to nie zabawne? Roześmiałem się, chcąc jej zrobić przyjemność.
— W zimie — mówiła dalej — jest mi gorzej, dlatego, że ciemno; świecę palić, szkoda, zresztą na cóż? Chociaż ja piśmienna jestem i zawsze czytać lubiłam; ale co czytać? książek niema tutaj, a choćby i były,