Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/106

Ta strona została przepisana.

godna dla wylądowania, ale prócz tego ze względu na spadzistość terenu ułatwiała wzbicie się w powietrze.
Na widok powracającego gołębia z chaty wyszedł człowiek, trzymający w ręku gazetę. Widocznie zdziwiło go burczenie silnika aeroplanu Winna. Spojrzał w górę i dostrzegł wielki jednopłatowiec, składający właśnie skrzydła do wylądowania. W następnej chwili aparat osiadł na ziemię, potoczył kilka jardów i zatrzymał w odległości jednej stopy od właściciela chaty. Zdziwienie tego ostatniego zamieniło się w przestrach. Ujrzał lotnika, siedzącego spokojnie na siodełku aparatu i mierzącego doń z rewolweru. Na ten widok rzucił się do ucieczki. Zanim jednak zdążył dopaść do węgła swego domostwa, lotnik strzelił. Kula trafiła w nogę uciekającego. Krzyknął strasznie i runął na ziemię.
— Czego pan chce odemnie? — spytał posępnie lotnika, stojącego nad nim z lufą wycelowanego rewolweru.
— Zapraszam pana na małą przejażdżkę moim nowym jednoplatowsem — odparł Winn. — Zaręczam panu, że jest to doskonały aparat. Prawdziwy loo-loo.
Ranny nie oponował długo. Ten dziwny przybysz operował wysoce przekonywującemi argumentami. Idąc za wskazówkami Winna, popartemi błyszczącą lufą rewolweru, zaimprowizował sobie bandaż i przewiązał nim ranną nogę. Winn pomógł mu wgramolić się na maszynę, poczem poszedł do