zgłodniały i wyczerpany, dałby był całoroczny dochód za odrobinę ognia i filiżankę kawy. Zamiast tego pochłonął około tuzina zimnych podpłomyków i wśliznął się pod fałdy napół rozbitego namiotu. Zasypiając, przypomniał sobie wuja Bellew i uśmiechnął się z występną radością na myśl o tem, jak to on teraz w najbliższych dniach spędzać będzie swoje męskie wakacje, windując na górę czterysta funtów. Co do niego, to choć miał ich dwa tysiące, nie troszczył się o nie; trzeba je było tylko spuścić nadół.
Rano, zesztywniały z zimna i zmęczenia, wygrzebał się z pod płócien, zjadł parę funtów surowej wędzonki, ścisnął w szelkach jakie sto funtów i ruszył skalistą dróżką. O paręset sążni niżej ścieżka wiodła przez mały lodowiec, a potem nadół, ku jezioru Krateru. Widać było ludzi, podążających przez lodowiec. Kit przez cały dzień znosił swe worki i paki na górny kraniec lodowca, a wkońcu widząc, że „tury” są bardzo krótkie, wziął na plecy sto pięćdziesiąt funtów. Jego zdumienie, że może poważyć się na coś podobnego, nie miało końca. Od przechodzącego Indjanina kupił za dwa dolary trzy twarde jak kamień suchary marynarskie, które, wraz z wielką ilością surowej wędzonki, wystarczyły mu na kilka razy. Niemyty i zziębnięty, w mokrem od potu ubraniu, drugą noc przespał w górach, zawinąwszy się w płótna namiotu.
Wczesnym rankiem rozesłał na lodzie płachtę płótna brezentowego, władował na nią trzy czwarte tonny i zaczął ściągać nadół ten cały ładunek.
Strona:Jack London - Wyga.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.