Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Narzędzia muzyczne obciążają gałęzie rozłożystego drzewa.
Tak się modli lud izraelski krzykiem przenikającym, w ubogich i ciasnych ścianach, w obliczu zniszczonej swoich praojców chwały.
W piątek o godzinie zachodu, gdy szabat się rozpoczyna, tłumy ciągną poprzez labirynt uliczek do stóp wielkiego muru.
Góra Moriah obmurowaną była od samego dołu; ściana, u której się żydzi gromadzą, piętrzy się bardzo wysoko; spodnia jej część złożona z olbrzymich głazów.
Światło kładzie się pożegnalnym promieniem. Roją się opończe cudnie barwiste: szkarłatne, złotawe, szafirowe, a wszystko z materyałów kosztownych: aksamity, adamaszki, atłasy. Roją się czapy ogromne, futrami bramowane. Z pod tych czapek wyglądają twarze mizerne a namiętne, o wielkich nosach zakrzywionych.
Przychodzą kobiety zwyczajem wschodnim otulone w zasłony.
Kolejno po kilkoro zbliżają się do muru. Wrychle jest długa linja postaci twarzami obróconych ku ostatnim świadkom — kamieniom.
O kilka kroków tłum zwarty czeka.
I rozpoczyna się ta osobliwa, straszna modlitwa wstrząsana prawdziwem łkaniem. Po twarzach tych ludzi, gdy odwracając się, innym ustępują kolei, widać, że były to — łzy