Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

jąc do białości i tak już roznamiętnione umysły i wprowadzając je w istny trans fanatyzmu. W tych dniach dopiero pojawiła się, a już o niczem nie słychać z tamtej strony gór jak o niej. W kąt poszli świątobliwi pustelnicy i złotouści kaznodzieje: młodzież na nią jedną patrzy i od niej czeka znaku, by iść na śmierć. Nie dziw! Panienka ma być piękna nad wyraz, choć latami zbliża się południa. Olśniewa wszystkich, którym dano jest ją ujrzeć. A dla naszej świętej sprawy tworzy niebezpieczeństwo groźne. Z tych Konstantynowych zastępów możemy mieć niedługo legję gotowych na wszystko, bo upojonych haszyszem niszczycieli, którzy rzucą się jeden przeciw stu na nasze niezwyciężone dotąd wojska. I taka garść fanatyków może szturmem zdobyć zwycięstwo... Zwłaszcza, jeśli władza centralna o tych rzeczach nie wie dotąd, czy nie chce wiedzieć, a powtarzane prośby o wskazówki, o pomoc i o pozwolenie na stosowanie praw represyjnych pomija konsekwentnem milczeniem!
Dostojny chciał dalej jeszcze rzecz swą prowadzić, umilkł jednak, spojrzawszy na pobladłe oblicze Gesnareha.
— Kto jest ta kobieta? — spytał „boski“ zdławionym głosem. — Mów prędko, kto ona?!
Finkelbaum miał relacje dokładne. Rada najwyższa gromadziła skrzętnie materjał dowodowy przeciw Straffordowi, a równocześ-