już ani słowa wymówić, tylko wolno jej było śmiać się i płakać i musiała we wszystkich wsiach tańczyć, gdy cygani grali na swych skrzypeczkach.
— Jabym tam Anielkę odrazu poznała, — wtrąciła rezolutna Gieńka, — a wtedy zaczęłabym tak krzyczeć, że przybiegliby wszyscy z całej wsi i odbiliby ją cyganom.
— Może biedactwo musi tańczyć na linie!
— Może już oddawna cygani polowali na nią dlatego, że ma takie czarne loki!
— Tak, słusznie, — przypomniała sobie nagle Weronka Szymczykówna, — raz, jak szłam z Anielką do domu, jakaś cyganka nie dawała nam spokoju. Prawdopodobnie należała ona właśnie do tego obozu, który jest teraz w naszym lesie. Ach, biedna Anielka!
— Żeby jej tylko nie zabili!
— Wiesz, Basiu, ale ty nie powinnaś była okazywać tego wszystkiego Anielce! O tobie też dużo dałoby się powiedzieć. A w tę kradzież, to my zupełnie nie wierzymy!
Dziewczynki odwróciły się z pogardą, Basia zaczęła głośno wycierać nos, a Henio Matysiak zawołał:
— Powiadam wam, że dzisiaj strażnik przy drzwiach kaplicy złapał jakiegoś włóczęgę, jakiego jeszcze w życiu swojem nie widział. Miał dzikie, czarne oczy i czarne włosy. Wyglądał okropnie! Mruczał coś tylko, gdy mu strażnik kładł kajdany. To napewno właśnie był cygan. Chciał może okraść kościół i uciec do lasu. Strażnik opowiadał dziś rano, że go już przed kilku dniami widział w lesie.
Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka pracuje.pdf/124
Ta strona została uwierzytelniona.