Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w szkole.pdf/34

Ta strona została uwierzytelniona.
Powódz.

Deszcz leje, jak z cebra. Ludzie jęczą i narzekają, a pewnego dnia trwożliwie zaczynają bić dzwony w kościele. Wieśniacy spieszą nad rzekę. Brzeg się podobno urywa i woda zalała już łąki. Taka brudna, mętna woda spływa kałużami z pobliskich pagórków, dosięgając pierwszych domów wioski. Gospodarze sypią tamy. Chcą powstrzymać wodę, chcą podwyższyć brzeg. Pracują w pocie czoła, ale woda silniejsza jest od nich i zalewa wieś coraz bardziej. Po jednej stronie wioski nie sposób już przejść suchą nogą. Kałuże stają się strumieniami, a strumienie przeobrażają się powoli w rwące potoki, które płyną wartko z szumem, zabierając po drodze nawet drzewa z korzeniami. Ludzie pragną uratować swój dobytek. Wzięli się do pracy i walczą z szalejącym żywiołem, walczą dniem i nocą. Coraz wyższe budują tamy, lecz wszystko woda z sobą zabiera.
— Nie można dłużej czekać, — mówi matka Anielki. Przyprowadziła z obórki dwie kozy i stoi nad niemi, kiwając boleśnie głową. — Anielciu, zaprowadź kozy na pagórek, do kościoła, bo tam woda nic złego im nie zrobi.