Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

„Dostaję na życie złotówkę dziennie. Ale zima tęga, więc musiałem pożyczyć od Józefa.
— Lepiej nie pisać, że od brata, tylko — od majstra.
„I pożyczyłem od majstra pięć rubli, bo ojciec nic przysłać nie może, bo umarł latoć Karolek, i pogrzeb ojca obiedził, i matka chorowała, więc musiał przynająć parobka...
— I jeszcze, proszę pana, kartofle zgniły...

∗             ∗

Tu dzieci — nie milusińscy.
Cenią ich pracę, poszukują.
Majstrowie chętnie chłopakami orzą, i duże magazyny, i duże fabryki orzą dziećmi.
Czeladnik chce zaraz rubla, dorosły chce być syty; a chłopak otrzymuje kąt, obiad i piątkę — usłucha się i boi. A przytem zwinniejszy, chętniejszy...

∗             ∗

Tu dzieci — nie milusińscy.
Ci niepozorni chłopcy w wykrzywionych butach, wyświeconych, postrzępionych portkach, z czapką, niedbale zarzuconą na przystrzyżone włosy, — zwinni, drobni, niekarni, ruchliwi, niedostrzegalni niemal, — są potężną, nieuznaną, nieobliczalną siłą.
Oni najszybciej wchłaniają krążące w so-