Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

I gdyś ty świat reformował, bohaterów wzywał, przyjaciela szukał, — kazano ci przynosić piątki z uwagi i algebry.
A wiara twoja wówczas się chwiać poczęła, gdy widmo nieznane, zrazu niejasne, przyoblekło się w formę cielesną, i przerażało cię, i krew twą pić chciało, i zbliżało się krokiem miarowym, upartym; chłód konieczności powiał na cię. Czułeś, że odstępuje cię wszystko, co dobre, a otaczają złe moce, i uciec nie możesz, bo drogi nie znasz, i niema — kogobyś zapytał o drogę. Pamiętasz swą miłość pierwszą, czystą; pamiętasz dziewczę, które ci się w tęczy kolorach, jak święte, na krótką ukazało chwilę i znikło na zawsze? I przyszła kochanka pierwsza — druga — trzecia — czwarta — piąta — dziesiąta — płatne — widzisz ich twarze? Nie płaczesz, piękny młodzianie?...
Płynie echo wspomnień dziecięcych skargą bolesną, obłędną; płynie, jak fala wielka, przejrzysta, i otacza cię, i dech wstrzymuje w piersi, i serce zamiera w skurczu bolesnym. Drży struna wspomnień nutą jękliwą, i miast coraz ciszej, coraz głośniej dźwięczy, zawodzi żałośnie.
Gdyby posąg, który miał wyobrażać rysy szlachetne męża wielkiego, oszpecon sromotnie przez nieudolność jednych, przez złośliwość nikczemną drugich, gdyby posąg ten umiał czuć, a taką jak ty wolę posiadał, toby tak, jak ty, czuł żal i wstręt, i stałby ułomny i śmieszny.