Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

nie to jednak było tak jawnie niedorzeczne, żem je cofnął szybko, nie tak jednakże, by i tu nie było wiele zamieszania i hałasu. Pokładłem dzieci według listy, doznałem olbrzymiej ulgi, gdy zapanował wreszcie względny spokój.
Niewyraźnie zdawałem sobie sprawę z poniesionych porażek, byłem jednak zbyt oszołomiony, by poszukiwać ich źródeł.

10. Gospodyni po raz trzeci wzywała mnie na wieczerzę, pozostali dozorcy opuścili już swe sale. Sądziłem, że pierwszego wieczora nie należy zostawiać dzieci samych: mogą się bać, płakać; ale doświadczona gospodyni twierdziła, że zmęczone zasną; jakże jej nie wierzyć? Większość w samej rzeczy już spała.
Poszedłem, ale nie na długo; rychło musiałem powrócić, i śpiesznie, aby zrobić opatrunek chłopcu, który miał klamrą rozcięte czoło, drugi zapaśnik miał podbite oko, które w ciągu szeregu dni zmieniało swą barwę z czerwonej na żółtą, czarną i brudno-szarą.
— Dobrze się sezon zaczyna, — powiedziała gospodyni.
Uważałem to za cierpką i obraźliwą uwagę, tem bardziej niesłuszną, że za jej namową opuściłem salę.
Należało przewidzieć, że gdy część dzieci zaśnie, inne podniecone zmianą wrażeń, zasnąć nie będą mogły, podrażnione mogą rozpocząć