Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

19. Miałeś powiedzieć tylko: „dzieci, wstańcie“, — nic więcej. A jednak nie zdążyłbyś.
Nie zdążyłbyś, gdyby jedno z dogodnych dzieci nie znalazło zarzuconej podwiązki czy bluzki, drugie nie przyniosło zapasowego pantofla dla odmrożonej nogi, trzecie nie rozwiązało supła.
Bo podwiązka była tak ukryta, że trzeba było wleźć po nią pod łóżko, pantofel trzeba przynieść z odległego pokoju, a nad supłem pracował twój zastępca długo, zrazu pazurem, potem zębem, potem gwoździkiem, który wczoraj znalazł, wreszcie pożyczonem dla tego celu szydełkiem.
Nie możesz nie dostrzedz, że jedno z dzieci częściej gubi, drugie częściej znajduje, jedno robi supły, drugie rozwiązuje. Jedno często niedomaga, drugie zawsze zdrowe. Jedno wymaga pomocy od ciebie, drugie ją okazuje. — Przypuśćmy, że nie żywisz żalu do pierwszych, nie czujesz wdzięczności dla drugich.
Ale oto dziś z trudem wstaje to, które wieczorem rozmawiało długo w sypialni. Ale młodsze lepiej posłało łóżko, niż starsze. Ale to, które boli gardło, piło wodę z kranu, choć uprzedzałeś, że woda zimna, a ono spocone. — Sam się domyśl, co wówczas powiesz, choć wiesz, rozumiesz, godzisz się, przebaczasz.
Bo im więcej tych niedogodnych, tem więcej z szesnastu godzin dziennej pracy pochłonie