Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co? Aeroplanem? Ho ho, to dopiero piękna podróż. Jakto — już jutro? Niech król zatrzyma się parę dni u nas, odpocznie. No, chodźcie panowie do nas na śniadanie.
Maciuś chętnie się zgodził, ale lotnik w żaden sposób nie chciał iść.
— Już ja wolę tu swoim jednym okiem popilnować, żeby mi czego nie zmajstrowali.
— Już ja będę pilnował — mówi ten przebrany za tragarza żołnierz.
Ale beznogi lotnik uparł się. Nie i nie. Dopóki aeroplanu nie zdejmą z wagonu i nie zestawią razem, on się na krok nie ruszy.
A no, co robić, kiedy taki uparty. Wyjmują murzyni osobno skrzydła, osobno pakę z motorem, osobno śmigę i zaraz wszystko pod kierunkiem pilota przyśrubowują. Ten przebrany tragarz próbuje to tak, to tak, gdzieś go się pozbyć, ale mu się nie udaje. Więc poczęstował go usypiającym cygarem. Jak ten parę razy zaciągnął się, tak i zasnął.
— Niech sobie śpi biały człowiek, on jest bardzo zmęczony podróżą. A i wy jesteście spracowani — powiedział biały tragarz do murzynów, macie tu pieniądze, idźcie napić się wódki.
Murzyni poszli sobie, lotnik spał, a on tymczasem odśrubował najważniejsze kółko, bez którego aeroplan nie może fruwać, pod palmą figową zakopał to kółko głęboko w piasku.
Obudził się po godzinie lotnik, zawstydził się trochę, że zasnął podczas roboty — i dokończył składanie aeroplanu, który murzyni potoczyli na kołkach aż do obozu.