Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

Jednego rozbili na głowę i wzięli do niewoli, drugiego tak pobili, że prędzej, niż za trzy miesiące nie mógłby znów wojować, bo mu zabrali prawie wszystkie armaty i więcej, niż połowę wojska. Więc został się tylko jeden, który stał w rezerwie.
Kiedy się bitwa skończyła, zebrano się znów na naradę. Był i głównodowodzący i minister ekstra–pociągiem zdążył przyjechać ze stolicy.
— Czy ścigać wroga czy nie?
— Ścigać — krzyknął dowodzący wojskami. — Jeżeli poradziliśmy sobie, kiedy ich było trzech, tembardziej pobijemy jednego, który został.
— Ja mówię, że nie — powiedział minister wojny. — Już mieliśmy nauczkę wtedy, kiedyśmy niepotrzebnie tak daleko za nieprzyjacielem polecieli.
— To było co innego — powiedział głównodowodzący.
Wszyscy czekali, co powie Maciuś.
Strasznie chciało się Maciusiowi chociaż troszeczkę gonić zwyciężonych wrogów, którzy go chcieli powiesić. Zresztą ściga zwykle konnica, a Maciuś ani razu jeszcze w tej wojnie konno nie jechał. Tyle słyszał o tem, jak królowie na koniach zwyciężali, a on tyle się czołgał na brzuchu, tyle schylony siedział w rowie, że choćby troszkę pojeździć prawdziwie na koniu.
Ale pamiętał Maciuś początek wojny. Poszli za daleko i mało wojny nie przegrali. Pamiętał Maciuś, że o głównodowodzącym mówili, że cymbał. I pamiętał Maciuś, że obiecał wówczas odjeżdżającym posłom, że postara się ich prędko zwyciężyć — i postawi łagodne warunki pokoju.