Strona:Janusz Korczak - Prawo dziecka do szacunku.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzadki błękit przebaczeń częsty szkarłat gniewu i oburzeń.

O ile więcej rozumienia wymaga wychowawstwo gromady, o ile łatwiej wpaść w błąd oskarżeń i uraz.
Nuży jedno małe i słabe, gniewają pojedyńcze wykroczenia; a jak dokuczliwy, natrętny, wymagający i nieobliczalny w odruchach jest tłum.
Zrozumcie nareszcie: nie dzieci, a tłum. Gromada, banda, zgraja — nie dzieci.
Zżyłeś się z myślą, żeś silny, nagle czujesz się mały i słaby. Tłum — olbrzym, o wielkiej zbiorowej wadze i sumie ogromnych doświadczeń, raz zrasta się w solidarnym oporze, to rozpada na dziesiątki par nóg i rąk — głów, z których każda inne kryje myśli i tajemnice żądań.
Jak trudno nowemu wychowawcy klasy czy internatu, gdzie trzymano dzieci w ryzach surowego rygoru, gdzie rozzuchwalone i zrażone zorganizowały się na zasadach bandyckiej przemocy. Jak silne i groźne, gdy zbiorowym wysiłkiem uderzą w twą wolę, chcąc przerwać tamę — nie dzieci, a żywioł.
Ile rewolucji ukrytych, o których wychowawca milczy; wstyd przyznać, że słabszy od dziecka.
Raz nauczony, każdego chwyci się środka, by stłumić i opanować. Żadnej poufałości, niewinnego żartu: żadnej mrukliwej odpowiedzi, wzruszenia ramion, gestu niechęci, upartego milczenia, gniewnego spojrzenia. Wyrwać z korzeniem, wypalić