Ale Wicusia nikt nie bił. Ile razy budził się Władek, podnosił głowę i patrzał, co robi Wicuś. Raz widział przy nim pana w fartuchu, to znowu siostrę miłosierdzia w białym czepku z dużemi skrzydłami.
— Wicuś umrze — pomyślał Władek.
Przyszło rano i znów wieczór. Władek czuł się już lepiej, tylko gardło go mocno bolało i pić mu się chciało. Usiadł, patrzał na brata, i żal mu było, że nie chciał wtedy dać Wicusiowi flaszki od wody kolońskiej.
— Wicuś, czego krzyczysz? co chcesz?
— Nie mów do niego, on nieprzytomny — powiedziała pani.
To dziwne, że wszyscy tu chodzą w białych fartuchach.
Zasnął Władek i ani razu się nie obudził. Aż dopiero zawołał go chłopiec, który leżał przy jego łóżku:
— Te, patrzaj, niema twojego brata!
Władek się przestraszył.
Ale wszedł felczer, który mierzy wszystkim gorączkę rano i wieczorem.
— Proszę pana, gdzie Wicuś?
— Zabrali go rodzice.
— A mnie kiedy zabiorą?
— Ty duży, nie tęsknisz do domu.
Władek westchnął: i on chce być w domu. Gardło go tylko troszeńkę jeszcze boli.
Strona:Janusz Korczak - Sława.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/6d/Janusz_Korczak_-_S%C5%82awa.djvu/page71-952px-Janusz_Korczak_-_S%C5%82awa.djvu.jpg)