Strona:Jean Webster - Właśnie Inka.pdf/254

Ta strona została skorygowana.

Inka darowała mu jego sposób wyrażania się, jako że nie mógł wiedzieć, że mówi do damy. Najwidoczniej walczył z wrażeniem, iż ma do czynienia z djabłem.
Poszewka jej przesunęła się naukos, jedno ucho zwrócone było ku północy, drugie na południe, tak, że widziała tylko jednem okiem. W kapturze tym było gorąco i Inka z trudem oddychała. Przez pełną oczekiwania chwilę stali bez ruchu i oddychali ciężko. Wreszcie umysł Inki zaczął pracować.
— Zdaje mi się — odezwała się — że to pan jest tym włamywaczem, z powodu którego tak krzyczą na górze.
Mężczyzna cofnął się i uczynił ruch przestrachu, a jego szeroko otwarte oczy z przerażeniem patrzyły przez frendzle ubitej śmietany.
— Ja — mówiła Inka, uzupełniając ceremonję przedstawiania się — jestem duchem.
Mruknął coś niedosłyszalnie. Nie zrozumiała dobrze, czy kinie, czy też modli się.
— Niech się pan nie boi — dodała uprzejmie — ja panu nic nie zrobię.
— Czy to jaki przeklęty szpital warjatów?
— Tylko szkoła żeńska.