B. niezmiernie się cieszył, że tak zdala od ojczyzny, na obcej ziemi, natrafił na taką swojską kłótnię angielską.
W wagonie siedział jakiś dobrze obznajmiony ze wszystkiem Belgijczyk i o każdem mieście, przez które przejeżdżaliśmy, musiał coś ciekawego opowiedzieć.
Czułem, że gdybym mógł nie spać, gdybym słuchał i pamiętał, a nie mieszał wszystkiego, jak groch z kapustą, to wiedziałbym wszystko o kraju, leżącym między Ostendą a Kolonią.
Ten człowiek miał w każdem mieście krewnych. Przypuszczam, że były i są rodziny tak liczne, jak ta, ale nigdy nie słyszałem o tak rozgałęzionej rodzinie. Zdawało się, że wszyscy jej członkowie z rozmysłem po świecie rozrzuceni zostali. Ile razy się obudziłem, tyle razy pochwyciłem taki urywek rozmowy:
— Bruges, z tej strony widzieć można dzwonnicę, dzwony co godzina powtarzają polkę Haydna. Moja ciotka mieszka tu.