Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

życzył ci grabi, albo, żeby matka zapisała się do „Towarzystwa usuwania soli na kornecie w orkiestrach teatralnych“ (jaka szkoda, że niema takiego towarzystwa), to powinieneś bezwarunkowo zacząć od psa. Musisz uzyskać jego zgodę na to nawet, żeby gospodarstwo tylko cię wysłuchali, jeżeli zaś, co jest prawdopodobne, zwierzę, szczera, psia natura którego niemile jest dotknięta tem niewłaściwem postępowaniem, na twoje przyjacielskie wylewy odpowiada złośliwą napaścią, — sprawa twoja zgóry jest przegrana.
— Jeżeli Fido niechętnie kogoś przyjmuje, — powiada ojciec w głębokiej zadumie, — to takiemu człowiekowi niemożna dowierzać. Prawda, Marjo, że zawsze to mówiłem. Ach, już on, dzięki Bogu, zna się na ludziach!“
Bodajby go djabli wzięli!
I pomyśleć, że to złe, mrukliwe zwierzę było niegdyś niewinnym szczeniakiem, milutkim, figlarnym, pełnym najlepszych chęci i ambitnych rojeń, że wyrośnie na dużego, porządnego psa i będzie szczekać tak głośno, jak matka.
O, tak: życie nas wszystkich boleśnie zmienia.
Świat jest, jak olbrzymia, okrutna prasa: z jednego końca wszystko wchodzi weń świeże, jasne i czyste, by wyjść z drugiego końca, stare, poczerniałe i pomarszczone.
Spójrzcie choćby na poważną kotkę o tępem, sennem wejrzeniu, ciężkim, powolnym chodzie, pełnej godności, choć skromnej minie. Ktoby to pomyślał, że była niegdyś błękitnookim, ruchliwym,