Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

żący, jak odzienie Sandwiche’a pomiędzy warstwami oszołomionych mężczyzn i kobiet.
Dzisiaj ukazał się w pokoju w zwykłej swej postaci, przypominającej amerykański cyklon, a pierwszą rzeczą zrzucił ogonem ze stołu moją filiżankę z kawą, całą zawartość przelał wprost na moją kamizelkę.
Wstałem pospiesznie z krzesła i, nie ukrywając oburzenia, szybko skierowałem się ku niemu. Ale on wyprzedził mnie i pierwszy stanął przed drzwiami. Tam spotkał Elizę, niosącą jaja. Eliza krzyknęła: „Ach!“ i siadła na podłodze, jaja rozleciały się po dywanie na wszystkie strony, a Gustaw-Adolf wyszedł poważnie z pokoju. Krzyknąłem za nim, żeby poszedł na dół i przez godzinę conajmniej nie śmiał pokazywać mi się na oczy. Zdawało się, że zgodził się z moją propozycją.
Wróciłem, wytarłem kamizelkę i dokończyłem śniadania. Byłem przekonany, że Gustaw-Adolf jest na podwórzu, kiedy jednak w dziesięć minut potem wyjrzałem na korytarz, zobaczyłem go siedzącego na schodach, u samej góry. Kazałem mu iść na dół, ale on począł tylko szczekać i skakać, musiałem więc pójść i zobaczyć, o co chodzi.
Był to Tutmas. Siedział na drugim stopniu od góry i nie pozwalał mu przejść.
Tutmas — to nasz kociak. Wielkości dwugroszowej bułki. Grzbiet miał wygięty, a wymyślał, jak stara przekupka.
Okropnie wymyśla. Mnie również zdarza się