Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/363

Ta strona została przepisana.

Prowadziła ją orkiestra czeska w białych, widnych zdaleka papachach. Grzmocąc w bęben i łyskając srebrnemi trąbami, orkiestra skręciła pod odwach i stanęła. Na wysokiej platformie odwachu widać było kilkunastu czerwienią świecących żołnierzy japońskich.
Amerykanie maszerowali kompanjami wyciągniętemi w długie, równe szeregi. Krok ich, żywy i szybki, był lekki, ruchy swobodne. W obcisłych mundurach i w wielkich czapach z pięknego bronzowego futra, wyglądali zgrabnie i elegancko. Oficerowie bez szabel, a tylko z wielkiemi rewolwerami u boków, szli swobodnie przed oddziałami podobni do przodowników gimnastycznych. Wogóle w oddziałach nie było nic z militarnego szablonu czy przymusu europejskiego, miało się raczej wrażenie, że to idą drużyny sportowe. „Równanie się“ w szeregach było idealne a utrzymywane bez wysiłku, zgodność kroku doskonała świadczyła, iż każdy żołnierz ma poczucie swego rasowego rytmu i temperamentu. Każdy „szedł sobie“, nie oglądając się na drugich, a mimo to oddział maszerował znakomicie. Była idealna precyzja mechanizmu przy możliwie największej swobodzie indywidualnej.
Ale tu zdarzyła się historja komiczna. Komendant pierwszego bataljonu amerykańskiego, ujrzawszy na ganku nad widzami mundury japońskie a na dole orkiestrę czeską, skomenderował „W lewo patrz”, zamiast w prawo, gdzie stał marszałek Otani i oficerowie amerykańscy. Napróżno wszelkiemi możliwemi sposobami starano się błąd naprawić. Jeśli jedna kompanja salutowała w prawo, bataljony salutowały w lewo.