Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/182

Ta strona została przepisana.

kilka posterunków wojskowych i wszedł w jakąś mniej sobie znaną dzielnicę miasta. Ulice były puste, bramy i okna pozamykane.
Głuchy, donośnie rozlegający się odgłos jego własnych miarowych kroków zbudził go.
Zdawało się, jakby za nim szedł żołnierz z bronią w ręku, stukając podkutemi obcasami po bruku.
Obejrzał się — nie było nikogo.
Ulica, niezbyt szeroka, a kręta, była zupełnie pusta; żywego ducha nie było widać. Okna wszystkie były zamknięte i zasłonięte żaluzyami.
Kupcowi zrobiło się jakoś nieswojo.
— A nuż kto napadnie na głuchej ulicy...
Ruszył szybciej przed siebie.
Wtem usłyszał jakieś śmiechy i krzyk.
Zaciekawiony, wychylił ostrożnie głowę z za węgła najbliższego domu i ujrzał, jak kilku żołnierzy napastowało młodą dziewczynę z dzbankiem w ręku. Dwóch trzymało ją pod ręce, a trzeci rozrywał jej stanik na piersiach. Dziewczyna krzyczała przeraźliwie, wzywając pomocy, ale żołnierze śmieli się i odpowiadali jej grubemi klątwami. Wszyscy byli pijani. Opodal jeden stał na straży z bronią w ręku i patrzył w okna, gotów każdej chwili do strzału.
Kupiec przerażony cofnął głowę i wtulił się w framugę poblizkiej bramy.
Wtem Mikońcio warknął głucho i wyszczerzył zęby.