Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —

wiedziałem się też, że jego towarzyszka jest córką burmistrza jednego z największych miast na Syberji, osobą niby z syberyjskiego towarzystwa i majętną, żoną jakiegoś Duńczyka, pracującego w kolonjach holenderskich. Do niego właśnie pół roku już przez Syberję wędrowała.
Ponieważ nas było mało, wieczorem podano nam obiad przy jednym stole. Naturalnie Rosjanka kaprysiła i nic nie było godnem jej wytwornych usteczek. Nie mogąc brać udziału w rozmowie, otulała się tylko szczelnie swą czerwoną chustką i dąsała się, wodząc po nas chytremi, podsinionemi, nieczystemi oczkami. Skarżyła się na ból głowy, wobec czego Fin wysłał ją do kabiny, obiecując, że wkrótce przyjdzie. Rozmawialiśmy o Syberji. Pani D. wyszła, ale po pewnym czasie wróciła, wołając z uśmiechem droczącego się dziecka:
— Ty chitior, Ju! Mnie wysłałeś, a sam tutaj siedzisz!
I położywszy mu ręce na ramionach, klęknęła mu rozkosznie na udzie dziesięciofuntowem kolankiem.
Anglicy osłupieli, miss. N. szeroko otworzyła oczy, ja miałem z pewnością przyjemny wyraz twarzy, zaś Fin odsunął się gwałtownie przynajmniej na jaki metr od niej.
Drugiego dnia popołudniu byliśmy w Kobe, gdzie zobaczyłem drugiego Daibutsu, znajdującego się w środku miasta. Kobe położone jest pięknie i wygląda zdaleka ponętnie, w rzeczywistości jednak jest to mieścina żywa wprawdzie i barwna, ale brudna i bardzo błotnista. Spędziwszy w mieście jedno popołudnie, postanowiłem już nie wychodzić więcej na ląd, aż w Szangaju. Tak więc siedziałem cały czas na po-