Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —

tam młody Japończyk, rycząc z rozkoszy. Wyśpiewuje jakieś pieśni bohaterskie, atakując zuchwale nietylko wysokie „c“, ale nawet wysokie „z“.
Po kąpieli zmykam do kabiny ubrać się. Właśnie Jamamoto w długiem, ciemnem kimonie z odwiniętemi rękawami stoi przed lustrem, goląc się ostrą japońską brzytwą. Jest on dyrektorem wagonów sypialnych w Indjach, młody człowiek, bardzo przystojny i miły. Nad nami słychać jakieś głośne stukanie.
— Anglicy spacerują po pokładzie — mówi mi Jamamoto.
Z pewnością to miss N., Phipps i kapitan latają tam i napowrót po statku. Za chwilę przyłączy się do nich pastor, potem ja — i tak będziemy defilowali ławą przez jaką godzinę dla ruchu.
Zrzucam swe kimono i ubieram się pospiesznie, aby jak najprędzej wyjść na świeże powietrze. Ten moment rano w kabinie jest najniebezpieczniejszy — od niego może zacząć się migrena a potem — morska choroba.
Kimono sprawił mi w prezencie Jamamoto — na pamiątkę. Wybór Jamamoto jest po japońsku sentymentalno-poetyczny. Kimono ma kolor błękitnego nieba, a na niem rozsypane są kwiaty wiśni. Ma mi to przypominać w szorstkim klimacie polskim błękitny uśmiech wiosennego nieba Japonji.
Ubrawszy się, wychodzę na pokład. Rzut oka na morze mrozi. Fale ogromne, żółte, warczące, zapienione, złe. Anglicy wołają mnie — defiluję z nimi. Wysoki i gruby jak wieża Francuz, różowy z żółtemi wąsami, stoi z książką w ręku przy poręczy, patrząc na morze z bardzo niewyraźną miną. Jeden po drugim pojawiają się na pokładzie Japończycy, uważając sobie