Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.
— 136 —

Tylko ja jeden traciłem na śniadanie cały zapas energji, jaką ono mogło mi dać. Bo oto po prawej ręce siedziała Rosjanka.
Przychodziła późno.
— Cóż wy tak późno dzisiaj?
— Nie wiedziałam, która godzina.
— Zegarka nie macie?
— Popsuł mi się.
— Nie można było w Jokohamie dać naprawić?
— Nie myślałam o tem.
— Oczywiście. Ale nie można też ludzi uważać za chodzące wieże ratuszowe z zegarami.
— Bądźcie tak dobrzy i powiedzcie „boy’owi“, żeby mi dał herbaty.
— A wy nie możecie powiedzieć?
— On mnie nie zrozumie, ja po angielsku nie mówię.
— Ale to możecie powiedzieć: „boj — ti“.
— No, niech wam już będzie „ti“.
Tu odwróciła się do chłopca.
— Boj-ka, daj-ka mnie, pożałujsta, „ti“, tolko nie żydkawo, panimajesz gołubczik?
Boy oczywiście wywalił na nią oczy.
— Cóż wy mu znowu za historje opowiadacie! Zamiast poprostu powiedzieć: „boj-ti“, wy tam jakieś mowy całe...
— Powiedziałam mu przecie, żeby mi dał „ti“. A co tam dziś u nich takiego na śniadanie?
— Niby jakiego „takiego“?
— Co jabym mogła zjeść.
— A skąd ja mogę wiedzieć, co wy możecie jeść?
— No, takiego — ludzkiego.
— Aha — tak niby „szczi“, „bałyczok“, „parasionok“ — niestety, nie jedzą tu takich rzeczy.