Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.
— 138 —

— Trudno mi, pojmiecie, prosić pana Pererę albo was, żebyście mi z „bojem“ pomogli przeliczyć.
— Liczcie na migi.
Boże Narodzenie spędziliśmy na Morzu Żółtem, istotnie, żółtem dosłownie i mętnem a prócz tego bardzo nieprzyjemnem i burzliwem. Statek to spadał, to piął się mozolnie po ruchomych zboczach wzgórz wodnych, rozkołysanych i tańczących ciężko, niezgrabnie. Trudno mi było w tych okolicznościach uwierzyć, że to dzień wilji, że to Boże Narodzenie — wszystko dokoła było tak obce, tak nieswoje! Chwilami tylko uświadamiałem sobie, że tam gdzieś daleko w ten dzień poszczą i czekają na pierwszą gwiazdkę na niebie i przez cały wieczór wspominać mnie będą.
Po śniadaniu przyozdobiono jadalnię pięknie flagami w barwach sojuszniczych, pianino zakryto kupiecką flagą japońską, białą, z wielką kulą czerwoną, wyobrażającą słońce (Anglicy złośliwie nazywają ją „japanese cherry“, „wiśnią japońską“). Wszystko było bardzo pięknie, nawet biały słoń sjamski na czerwonem tle widniał wśród tych flag, ale naszego orła oczywiście nie było.
Postanowiłem zaprotestować.
Właśnie nadszedł administrator statku.
— Purser! — zawołałem — ja jestem obrażony. Nasze wojska biją się na wszystkich frontach, a naszej flagi narodowej tu niema. Co to jest?
— Excuse me! Ja tej flagi nigdy nie widziałem, nie wiem, jak ona wygląda i gdzie ją dostać. Gdybym miał, z pewnością-bym ją zawiesił.
— Dajcie mi białego i czerwonego materjału, to zrobię flagę.