Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.
— 141 —

a urządzone są tak, iż każdy wyrzuca jakiś mulusieńki prezencik — przedmioty dla mnie niezrozumiałe, w symbolice japońskiej oznaczające życzenia szczęścia. Prócz tego wisiały też na choince groteskowe czapki papierowe, które Anglicy pozrywali i powsadzali sobie na głowy, poczem zaczęli śpiewać kolendy.
Trzeba było widzieć wówczas inteligentne, mile uśmiechnięte, mądre twarze otaczających nas Azjatów. Słuchali w milczeniu, przyglądając się nam z nietajoną życzliwością. Czasami podnosili oczy na stojącą w różnobarwnych ogniach choinkę, a wówczas twarze ich rozjaśniały się niewypowiedzianie pogodnym, cichym uśmiechem. I nie przyglądali się nam bynajmniej, jak ludziom dającym mimowoli ciekawe przedstawienie, przeciwnie, z każdego ruchu ich, z każdego spojrzenia widać było, że rozumieją, uznają i całem sercem po swojemu biorą udział.
W pierwsze święto był obiad również wystawny, z różnemi angielskiemi wymysłami. Anglicy rozbawili się, a nawet rozbłaznowali jak dzieci. Opowiadali anegdoty, naśladowali Chińczyków, Japończyków, Malajczyków. — Naród angielski jest wesoły, ponieważ jest szczęśliwy! — rzekł mi tego wieczoru Phipps.
Moja „plaga“ nie wychodziła przez parę dni z kajuty, ponieważ skutkiem burzliwego morza zachorowała.
Podczas podróży do Szangaju obserwowałem ludzi. Pierwszy raz blisko zetknąłem się z Anglikami, więc przyglądałem im się bacznie i ciekawie. Stwierdziłem, że byli bardzo towarzyscy, weseli, rozmowni i wcale nie zamknięci w sobie. Zauważyłem, że Japończyków nie lubią i nie są zbyt spokojni o swe pa-