Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —

Zabawne zdarzenie miałem z pewnym młodym kupcem japońskim. Wieczorami czytywałem zwykle z panią O. na głos historyczne szkice japońskie po angielsku. Ów młody kupiec przechodząc raz koło nas, usłyszał parę słów. Stanął.
— Czy mogę przysłuchiwać się? — spytał dość gwałtownie.
— Please! — odpowiedziałem.
Znów słuchał. Ale po chwili nachylił się nad książką.
— Co to jest? — zapytał.
— To z waszej historji.
— Proszę mi pokazać książkę.
Dałem mu ją. Oglądnąwszy, oddał.
A był tam właśnie jakiś ustęp, wysławiający mikadów. Ów Japończyk słuchał jeszcze chwilę, a naraz zerwawszy się, jak nie krzyknie:
— „Porando“ wielki człowiek, „Porando“ uczy się historji japońskiej!
I pobiegł do swych rodaków opowiedzieć im o tem wielkiem i ważnem zdarzeniu.
Minąwszy zdala niebieskie brzegi Koczincziny, morzem „wysokiem“, wzburzonem i czarnem parliśmy ku Singapore. Wreszcie pewnego pięknego poranku stanęliśmy w zatoce błękitnej, jak marzenie, otoczonej brzegami i wyspami cudnej zieleni szmaragdowej, wywijającej rozczochranemi palmami a przesyconej słońcem, jak miodem. W cieniu drzew, na brzegach widać było wioski malajskiego typu, domki drewniane, brunatne, na palach. Koło statku pojawiły się pstro pomalowane „sampany“ z brunatnymi wioślarzami, na pokład wdarli się „bankierzy“ w różowych „sarongach“ kształtu spódnic, w bluzkach niby