Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.
— 188 —

— Słyszał pan, co ten Anglik powiedział? — zwrócił się do mnie Sjamczyk. — Wziąć to umieją, ale gdyby przyszło oddać cudzą własność, to u nich wybuchłaby rewolucja! W tem ma pan duszę angielską.
— O, przyjdzie i na nich czas! — z jadowitym uśmiechem wtrącił Japończyk. — Indje nogi im poderwą, a wtenczas pójdzie przeciw nim cały Wschód i Chiny i Japonja i Sjam.
— I wtedy wypijemy butelkę szampana! — roześmiał się Sjamczyk.
— O tak, wtedy wypijemy! — potwierdził Japończyk i roześmiał się mściwym, gardłowym śmiechem.
Już nas wciągała w swój wir namiętna, burzliwa atmosfera Europy. Ja też byłem podrażniony i niespokojny. W Port-Saidzie czytałem depesze: Niezliczone bzdury o pogromach żydowskich w Polsce oraz wiadomość, iż premjerem został Paderewski. Nie wierzyłem temu, uważałem to za taką samą plotkę, jak wieści o pogromach. Gdzie w czasach tak trudnych dawać w ręce władzę — artyście! Tu się romantyzm na nas zemścił, zemściła się „Lilla Weneda“. Na czele państwa zamiast męża stanu stanął harfiarz, Derwid!
Wogóle zauważyłem, że opinja angielska już wówczas była nieprzychylnie dla nas usposobiona. Pamiętam jakiegoś urzędniczynę z Singapore — jak on parskał, z jaką złośliwością o nas mówił. Anglicy niewiele o nas wiedzieli, nie zajmowali się nami — kiedyż i jak zdążono ich wrogo dla nas nastroić? I że to można było zrobić tak bezkarnie, bez żadnego sprzeciwu, bez żadnej próby obrony z naszej strony lub ze strony naszych sojuszników czy przyjaciół!