Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.
— 200 —

życia, że czego się dotknąć, to nabite jest, naładowane bogatą jego energją i treści ma olbrzymie pokłady. Więc człowiekowi nie chce się sięgać do głębi, nie chce się nazbyt angażować duchowo. Bawią chociażby nieskończenie długie ulice, wypełnione mgłą tak gęstą i czarną, że aż oczy od niej pieką. Bawią niespodziewane odkrycia coraz to nowych placów i węzłów komunikacyjnych, bawi włóczęga wąziutkiemi, czarnemi uliczkami, gdzie po poczerniałych ścianach ścieka skroplona mgła i gdzie co krok spotkać można figury z powieści lub dramatu angielskiego. Bawi wszystko.
I tu można jeszcze raz stwierdzić: Blaguje, kto opowiada o jakiejś angielskiej małomówności i wstrzemięźliwości w zapoznawaniu się. Wystarczyło wejść do pierwszej lepszej knajpy — są angielskie piwiarnie, bary amerykańskie, restauracje kanadyjskie, australijskie, winiarnie południowo-afrykńskie, specjalne restauracje z ostrygami, homarami, różnemi „owocami morskiemi“ i rybami, wreszcie „Bodegi“ z ulubionem w Anglji „Porto“ — wystarczyło tu tylko siąść i byle słówkiem zaczepić sąsiada — bez względu na to, czy to był angielski „Tommy Atkins“ z poobrywanemi guzikami, które wszędzie na pamiątkę rozdaje, czy też „Sammy“ w miękkiej amerykańskiej czapce, czy też „Anzac“ w szerokim kapeluszu z czerwoną wstążką i rewolwerem u pasa — wszyscy gadali, bardzo chętnie po francusku, obficie, szczerze, zajmująco, niewątpliwie po dwóch pierwszych zdaniach wtrąciwszy pytanie, które jako pytanie jest ściśle retorycznem, bo przecząco na nie odpowiedzieć nie można:
— Will you have a drink?
Musiało się chcieć mieć „drink“, bo była w tem pewna tajemnica. Wobec demobilizacji i mnóstwa