Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.
— 219 —

chwili nieledwie imponująco. Instytucje nasze zastałem pokaźne liczbą i bardzo ożywione. W klubie robiłem znajomości prawie masowo — prócz tego miło było zajść do Głównej Kwatery, mieszczającej się na Avenue d’Jena. Zawsze tam stały w pogotowiu samochody i „camiony“, kręcili się ordynansi, „plantoni” w błękitno-siwych rogatywkach, uwijali się oficerowie polscy i francuscy. Przy Avenue Kleber znajdował się Polski Komitet Narodowy w jednym domu, trochę dalej była redakcja wydawanego dla wojska „Polaka“ i inne instytucje — a wszędzie widziało się nasze flagi i mundury. Jużci, przypatrzywszy się bardziej zbliska temu aparatowi, można było to i owo zarzucić, w każdym razie jednak widziało się, iż życie nasze w Paryżu krzewi się śmiało, szybko i coraz szerzej, coraz silniej. Nieraz długie godziny spędzałem w poczekalni Polskiego Komitetu Narodowego. Czekałem — ale czekałem cierpliwie, nauczywszy się tego w Rosji i na Wschodzie, a przytem — bawiłem się znakomicie. Nigdy nie zapomnę tego małego, czasem dusznego saloniku, wybitego jakiemś czerwonem, podniszczonem obiciem. Fotele, również szkarłatne, bardzo wygodne, choć może nieco zanadto wygniecione, musiały być kiedyś eleganckie, ale na oparciach ich, tam właśnie, gdzie wypadało miejsce na głowę, widniały duże, ciemne, tłuste plamy, prawdopodobnie od pomadowanych głów petentów. W tym to saloniku schodziła się najrozmaitsza publiczność — przyjeżdżający z końca świata lub z kraju rodacy, biedacy, proszący o wsparcie, kurjerzy, dyplomaci, delegaci i niedelegaci, domagający się koniecznie miejsca w t. zw. „dyplomatycznym pociągu“, dziennikarze, literaci. Spotykali się ludzie dawno niewidziani, odnawiali znajomości lub zawierali