Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.
— 235 —

stanowisko było realniejsze niż stanowisko dyplomatów naszych.
Nigdy nie zapomnę tej rozmowy w wielkim, jasnym, zimnym, dorywczo urządzonym salonie czesko-słowackiego ministerstwa spraw zagranicznych w Paryżu. Godzina była — jak na Paryż — bardzo wczesna, dziesiąta rano, w ministerstwie, prócz jednego urzędnika i inwalidy-woźnego w mundurze legjonisty czeskiego, nie było nikogo. Minister Benesz już pracował, już na mnie czekał. Oświadczyłem mu, że przychodzę prywatnie — jak mnie też proszono — nie jako dziennikarz, lecz jako Polak, który razem z Czechami pracował, jakieś tam, choć nieznaczne, zasługi położył i dlatego chce poprostu wiedzieć, czego się ma trzymać. Minister Benesz opisywał historję stosunków polsko-czeskich, tłumaczył, wyjaśniał. Patrzyłem mu długo, długo w twarz i w oczy i zupełnie spokojnie od czasu do czasu ja, skromny dziennikarz, jego, ministra pytałem: „Czy tak istotnie było?“ Czy to prawda?“ — i on się nie obrażał o to, lecz dawał dowody, przekonywał. Jest to niski, drobny szatyn o mocnej bladej twarzy i szczerze patrzących, energicznych, niebieskich oczach; zauważyłem, że oczy miał zaczerwienione i podkute. Ubrany był „zawodowo“ w czarny żakiet, na którego lewej klapie była niewielka plamka. Zaczerwienione oczy i plamka na klapie surduta — typowe cechy młodego docenta. Jest to jednak istotnie jedna z najtęższych głów w Europie. I nie kłamie. Przeciwnie, czasem wydaje się nawet, że jego otwartość jest brutalna, ale on tylko ma siłę spojrzeć prawdzie w oczy i nazwać ją po imieniu. Imponuje żelazną siłą swej logiki.
Jedno dziś z całą pewnością już powiedzieć mogę. Różnice, zachodzące między nami a Czechami, nie mają