Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.
— 239 —

triumfalne „pas“ naprzód, znów zwrot na lewo i rozpoczyna badanie tyłów swych podkomendnych. Przez cały ten czas porucznik obecny przy tym ceremonjale stoi w odległości jakich pięćdziesięciu kroków przed oddziałem, wyprostowany jak drut i z rękami po napoleońsku wysoko skrzyżowanemi na piersiach. Jest to uroczysta, owszem bufońska poza amerykańskiego komendanta. Paradne „spocznij“ polega na wysunięciu naprzód jednej nogi i skromnem, trusiowatem złożeniu rąk „na podołku“.
A muzyka gra! Co? Oczywiście cake-walka! Orkiestra przygrywa przez cały czas, lecz nie myślcie, że Amerykanie pojmują cake-walka, jak my, którzy rozumiemy go jako barbarzyńską nieco, lecz rytmiczną, barwną burleskę muzyczną. O nie, oni cake-walka grają serjo, słodko i sentymentalnie, jak jaką kołysankę, cieniując go lirycznie i z rozmarzeniem, ckliwo i powoli. Lecz dziewczęta ledwo mogą ustać na miejscu — więc strojąc wdzięczne minki do nieruchomych żołnierzy, przebierają drobnemi nóżkami, jakby się w taniec puścić chciały.
Nareszcie przegląd się skończył, orkiestra jak wicher przelatuje przez Aleję, szereg łamie się w czwórki, rusza, znowu rozwija się w szereg i przy szalonym łoskocie bębnów i grzmocie trąb defiluje galopem i znika. Ale orkiestra rżnie cake-walki i „two-stepy“ przez cały dzień. Kiedy spytałem jednego oficera amerykańskiego, po co tym ludziom każe się tak hałasować, odpowiedział mi:
— Prosta rzecz. Są tu te draby, nie mają nic do roboty, niech grają...
Zaś Amerykanie grali głośno, bili w bęben gęsto i byli przekonani, że sprawiają tem Francuzom wielką przyjemność.