Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.
— 242 —

ich było pełno. Królowały w kinoteatrach i „promenoirach“ lekkich teatrzyków, w kawiarniach, szalały na bulwarach, nieraz istotnie cudowne, zawsze aroganckie, krzykliwe, natrętne, pewne siebie, cynicznie bezwstydne i sypiące bez zarumienienia się jak z rękawa najczarniejsze francuskie i angielskie przezwiska. Wszystko to mówiło oczywiście po angielsku.
Otóż to towarzystwo nadawało ton Paryżowi. Widowiska musiały być dostosowane do poziomu umysłowego żołnierzy i ich przyjaciółek — więc wszystko było wrzaskliwe, głupie, przeważnie obnażone, pełne angielskich djalogów lub kupletów. Silono się na płaski komizm. Dawało to niesłychane rezultaty. Ze sztuk wyrzucono wszelki zdrowy sens, wszelki sentymentalizm, nawet choćby przez to sztuka traciła poprostu najzwyklejszy związek — natomiast forsowano błazeństwo i pornografję. Kina dawały filmy albo z zakresu domowego „boxu” lub z Dzikiego Zachodu amerykańskiego, pełne pchnięć nożem, strzałów rewolwerowych i uganiania po prerji. Jest to zupełne zdziczenie. Ciekawa rzecz: Europa nie wytrzymuje zetknięcia z Ameryką. Kultura europejska, dyskretna i nie narzucająca się, jest zbyt wysoka i zbyt łagodna dla Amerykanina i nie może go ogładzić, nie może wpływać na niego, zato Amerykanin wydobywa z Europy wszystko grube, ordynarne i niskie, z tem się łączy i idzie już razem do ataku przeciw wszystkiemu, co kulturalne i wykwintne. Amerykanie nietylko nie rozumieją Europy, ale nienawidzą jej i gardzą nią, dopatrując się w niej tylko marzycielskiej słabości i sentymentalnej hipokryzji. Stosunek Amerykanów do Europy przypomina Rosję i jej koncepcję „Zgniłego Zachodu“.